Leczenie żywieniowe: od wyjątku do standardu – czy już tam jesteśmy?
Wywiad z prof. Przemysławem Matrasem, prezesem Polskiego Towarzystwa Żywienia Klinicznego
Panie Profesorze, tegoroczny zjazd odbywa się pod hasłem „Żeby żyć, trzeba jeść”.
Wydaje się oczywiste – a jednak wciąż tak często ignorowane w praktyce klinicznej. Co dla Pana oznacza to hasło w kontekście obecnych wyzwań leczenia żywieniowego w Polsce?
To hasło, którego używam zarówno w rozmowach z pacjentami, lekarzami, jak i decydentami. Wszyscy niby wiedzą, że żeby żyć, trzeba jeść – ale to zagadnienie jest wielowymiarowe.
W stanie zdrowia podchodzimy do jedzenia naturalnie – odżywiamy się tyle, ile nam wystarcza do funkcjonowania. Natomiast w chorobie sytuacja się zmienia. „Żeby żyć, trzeba jeść” oznacza wtedy konieczność przyjęcia odpowiedniej ilości substancji odżywczych – pełnowartościowych i w ilości wymaganej w danym momencie. Jeżeli pacjent onkologiczny zjada kilka łyżek zupy dziennie, to oczywiście „je”, ale zdecydowanie za mało.
Spotykam się tu często ze ścianą niezrozumienia: skoro pacjent coś je, to po co mu leczenie żywieniowe? Tymczasem to nie kilka łyżek zupy, ale pełna dostawa energii i składników odżywczych jest warunkiem przeżycia. A w chorobie zapotrzebowanie jest jeszcze wyższe – operacja, radioterapia czy chemioterapia je podnoszą. Musimy podać pacjentowi co najmniej 60% jego zapotrzebowania. Jeśli nie, zaczyna się wyniszczanie – czyli w praktyce powolna śmierć.
Dlatego hasło „Żeby żyć, trzeba jeść” dotyczy przede wszystkim chorych, o których system ochrony zdrowia musi pamiętać. Bo to aspekt terapii wciąż zapomniany, niedoceniony, a wręcz nieodkryty przez wielu. Żeby chemioterapia działała, pacjent musi być dobrze odżywiony. Żeby operacja była skuteczna, pacjent musi być przygotowany – nie może być niedożywiony.
To hasło trafia zarówno do lekarzy, jak i pacjentów, którzy często nie uświadamiają sobie, że potrzebują leczenia żywieniowego. I nie mam tu na myśli tylko interwencji doustnych, ale również decyzje lekarskie o leczeniu dojelitowym czy pozajelitowym. Kluczowy jest moment wkroczenia. Bo nie chodzi o to, żeby „cokolwiek jeść”, ale by dieta była pełna i zbilansowana. Dopiero wtedy zaczynamy inaczej patrzeć na całą terapię.
Chcesz przeczytać więcej?
                Pełna treść artykułu, wraz z załącznikami do pobrania, dostępna jest dla prenumeratorów czasopisma, po zalogowaniu się.
O autorze